„Brzoskwinie dla księdza proboszcza” Joanne Harris

Opublikowano: 2013-03-26
Nowość wydawnicza „Brzoskwinie dla księdza proboszcza” Joanne Harris.
Bohaterowie „Czekolady” powracają!

W nowej książce, „Brzoskwinie dla księdza proboszcza”,  Joanne Harris zaprasza czytelników na kolejne spotkanie z Vianne i jej rodziną.

Vianne Rocher, znana czytelnikom bohaterka „Czekolady” i „Rubinowych czółenek”, od lat mieszka z ukochanym Roux i dwiema córkami w Paryżu. Pewnego dnia otrzymuje list, którego autorką jest Armande Voizin, dawno nieżyjąca mieszkanka Lansquenet. Armande prosi w nim swą dawną przyjaciółkę o przyjazd do swego starego domu. Komu potrzebna jest pomoc Vianne? Jak ułożą się jej stosunki z tamtejszą społecznością? Jaką rolę odegra w tym wszystkim proboszcz Reynaud, który kiedyś doprowadził do wyjazdu Vianne z Lansquenet?

Joanne Harris zdobyła międzynarodową sławę w 1999 roku dzięki swojej powieści „Czekolada”, która znalazła się na liście finalistów do Whitbread (Costa) Prize. Na jej podstawie został nakręcony nominowany do Oskara film z Juliette Binoche i Johnnym Deppem. Do historii Vianne Rocher autorka powróciła w powieści „Rubinowe czółenka”, której akcja rozgrywa się w Paryżu. Joanne Harris opublikowała też wiele innych bestselerowych powieści, z których najnowszą jest „Błękitnooki chłopiec”. Jej pasje to: „snucie się, leniuchowanie, paradowanie, brzdąkanie, kuszenie księży i cicha działalność wywrotowa”. Gra na gitarze basowej, aktualnie studiuje język wikingów (Olde Norse). Mieszka z mężem i córką w Yorkshire. Odwiedźcie ją na www.joanne-harris.co.uk albo na @joannechocolat na Twitterze.

Zapraszamy do przeczytania fragmentu jej nowej książki „Brzoskwinie dla księdza proboszcza”:
Nieczęsto otrzymuje się list od zmarłej osoby. List z Lansquenet-sous-Tannes, właściwie list w liście, wrzucony do naszej skrytki pocztowej (oczywiście na łodzie poczty się nie dostarcza) i odebrany przez Roux przy okazji codziennego spaceru po chleb.
– To tylko list – powiedział, wzruszając ramionami. – Nie musi zaraz czegoś znaczyć.
Ale ten wiatr dął już przez cały dzień i całą noc, a my nigdy nie ufaliśmy wiatrowi. Porywisty i zmienny, siekł spokojną Sekwanę drobnymi przecinkami zmarszczek. Rosette, nie mogąc usiedzieć na miejscu, ćwiczyła skoki na nabrzeżu i bawiła się z Bamem nad wodą. Bam to niewidzialny przyjaciel Rosette... chociaż nie zawsze jest niewidzialny. W każdym razie nie dla nas. Nawet klienci czasem go widują, kiedy w takie dni jak ten obserwuje ich z mostu albo zwiesza się na ogonie z drzewa. Oczywiście Rosette widzi go cały czas, no, ale ona jest inna.
– To tylko list – powtórzył Roux. – Otwórz go i zobacz.
Akurat obtaczałam ostatnie trufle przed ułożeniem ich w pudełkach. I tak dość trudno jest zachować właściwą temperaturę czekolady, ale na łodzi, w tej ciasnej przestrzeni, najlepiej trzymać się tego, co najprostsze. Trufle łatwo przygotować, a proszek kakaowy, w którym je obtaczam, nie dopuszcza do zszarzenia czekolady. Układam je pod blatem – obok tac ze starymi zardzewiałymi narzędziami, jak klucze francuskie, śrubokręty, nakrętki i śruby – są tak realistyczne, że niemal jak prawdziwe, a nie zrobione z czekolady.
– Już osiem lat minęło, odkąd wyjechałyśmy stamtąd – zauważyłam, tocząc truflę w zagłębieniu dłoni. – Zresztą, od kogo ten list? Nie rozpoznaję charakteru pisma.
Roux otworzył kopertę. On zawsze robi to, co najprostsze. I zawsze od razu; nie zwykł wdawać się w żadne spekulacje.
– Od Luca Clairmonta.
– Mały Luc? – Przypomniał mi się niezdarny nastolatek, którego paraliżowało jąkanie. Zaraz jednak uświadomiłam sobie, że teraz Luc musi już być mężczyzną. Roux rozłożył list i zaczął czytać:

Droga Vianne i Anouk!
Minęło sporo czasu, ale mam nadzieję, że ten list do Was dotrze. Jak wiecie, kiedy moja Babcia umarła, zostawiła mi cały majątek, włącznie z domem, pieniędzmi i kopertą, którą wolno mi było otworzyć dopiero po ukończeniu dwudziestu jeden lat, co nastąpiło w kwietniu. W środku znalazłem ten list. Jest zaadresowany do Was.

Roux umilkł. Odwróciłam się i zobaczyłam, że wyciąga do mnie kopertę – zwykłą, białą, lekko pogniecioną, naznaczoną upływem czasu i dotykiem żywych dłoni na martwej kartce. Moje nazwisko było tam wypisane niebieskoczarnym atramentem władczą, zreumatyzowaną, obolałą ręką Armande...
– Armande – szepnęłam.
Moja droga dawna przyjaciółka. Jak to dziwnie, jak smutno usłyszeć teraz twój głos. Otworzyć tę kopertę, złamać pieczęć, z czasem coraz bardziej kruchą... kopertę, którą musiałaś polizać, tak jak oblizywałaś łyżeczkę po posłodzeniu czekolady w filiżance, radośnie, łakomie jak dziecko. Zawsze widziałaś znacznie dalej niż ja... i zmuszałaś mnie do patrzenia, czy mi się to podobało czy nie. Nie wiem, czy jestem gotowa na to, co zawiera twój list, ale i tak go przeczytam, mimo wszystko.



Facebook
Reklama
 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat
COUNT:15