Prościej mieć zbyt wiele na głowie, niż nie mieć nic

Opublikowano: 2016-07-06
Od przybytku głowa nie boli.
A gdyby tak mieć nielimitowany urlop? Nie musieć chodzić do pracy ani sprzątać, zajmować się dziećmi, uczyć się… Jak myślisz, w jakim kierunku zmierzałoby wówczas Twoje życie?

Od przybytku głowa nie boli…
Słów tych nie wypowie zapracowana matka piątki dzieci, na którą po ośmiu godzinach za biurkiem czeka dodatkowa praca w domu. Nie podpisałby się pod tym również mężczyzna, który kosztem życia rodzinnego prowadzi własną firmę. Mieć dużo na głowie kojarzy nam się z tuzinem obowiązków, które już z samej nazwy wydają się czymś nieprzyjemnym. Oliwy do ognia dodaje zrzędliwość i narzekanie, które leżą w naszej naturze. Natłok zajęć, stres i utrata kontaktu z samym sobą, a dokładniej z własnym potrzebami rodzi jeszcze większy konflikt. Gubimy się w labiryncie oczekiwań, presji czasu i społeczeństwa, a wystarczyłoby jedynie odnaleźć „złoty środek”. Gdzie zacząć poszukiwania? Najlepiej jest zajrzeć w głąb siebie. Jeśli w naszym życiu nie ma równowagi, a jeden z obszarów dominuje nad innymi, tak jak praca dominuje nad rozrywką lub potrzebą odosobnienia, tam będą pojawiać się problemy różnej maści. Automatycznie przyciągniemy choroby cywilizacyjne (depresja, stany lękowe), stres i zniechęcenie.

Więcej znaczy mniej
Zdarza się, że im więcej człowiek ma na głowie, tym więcej jest w stanie osiągnąć. Są też tacy, którzy czują się tak przytłoczeni codziennymi wyzwaniami, że odpuszczają sobie pewne obowiązki, a my nazywamy to delikatnie zaniedbaniem. Choć wydaje nam się, że ciążą na nas kilogramy odpowiedzialności, masa obowiązków i całe mnóstwo problemów, prawda może być zgoła inna. Jeśli przyjrzymy się, jakich obszarów życia dotyczą nasze problemy, z czym się wiążą i jakie są możliwe ich rozwiązania, może się okazać, że każdy z nas jest prawdziwym szczęściarzem. Niech za przykład posłuży dorastające dziecko. Z jednej strony rodzic usiłuje poskromić bunt dojrzewającego nastolatka, walczy z nim, jest obiektem ataku i wrogiego nastawienia własnego dziecka. Ktoś przyglądający się z boku, powie: „to cudownie, że masz dziecko, że dożyło tego wieku..” Mając problem w postaci zbuntowanego nastolatka, mamy też nadzieję, cel, który w tym przypadku będzie dotyczył ukształtowania ukochanego syna lub córki w zgodzie z określonymi zasadami moralnymi, według wyznawanej religii, wychowania wrażliwej i odpowiedzialnej osoby. Co z tymi, którzy nie mają takich problemów?

Życiowy cel
Jeden z anonimowych autorów powiedział bardzo mądre słowa: „celem życia jest życie z celem”. To właśnie on definiuje nasze życie – cel. Wyznacza drogę, nastręcza trudności, a jego zwieńczeniem jest satysfakcja, sukces. Nasze cele różnią się od siebie w zależności od wieku, wrażliwości, osobowości. Celem ucznia będzie przejść do następnej klasy, cel pracownika to awans, kochającej kobiety – uszczęśliwienie partnera, dziecka – nauczyć się jazdy na rowerze, mężczyzny – zapewnić byt rodzinie. Dla każdego z nas sukces również oznacza coś innego. Co jednak z tymi, którzy nie mają celów? Nie mają też kłopotów, ale i nie są w stanie zaangażować się w życie. Narzekamy na ciągnącą się latami spłatę kredytu, lecz co z tymi, którzy są bezdomni? Szczęściarze, nie muszą płacić rachunków. Łapiemy się za głowę, gdy nadchodzi czas egzaminów, a nie każdy ma możliwość zdobywania wiedzy. Wtedy dopiero uświadamiamy sobie, jak to cudownie jest płakać, złościć się i uśmiechać. Co z tymi, którym to wszystko jest obojętne..?

Małgorzata Koperska
(malgorzata.koperska@dlalejdis.pl)

Fot. pixabay.com



Facebook
Reklama
 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat
COUNT:15