„Kobiety, które myślą, to najczęściej te, o których się nie myśli.” – George Bernard Shaw. Wiele prawdy tkwi w tych słowach. Nie myśli się. A przynajmniej nie tak, jak każda „prawdziwa” kobieta chciałaby, aby o niej myślano. A jednak, bez tego przywileju, także można spełnić marzenia. Ba! Można przejść całą ścieżkę amerykańskiego snu: od pucybuta do milionera, czy też raczej w tym kontekście należałoby rzec: od córki sklepikarza do premiera. Tak jak w przypadku Margaret Hildy Roberts, po mężu Thatcher.
Wszystkie biografie brytyjskiej Pani Premier są zgodne – od początku nie było jej w polityce lekko. Kiedy w 1975 roku została przewodniczącą Partii Konserwatywnej, zdecydowanie nie mogła się cieszyć opinią serdecznej i lubianej pani polityk. Wręcz przeciwnie, w parlamentarnych kuluarach żartowano, że Margaret wygrałaby wszystkie konkursy na najnudniejsze przemówienia, a Brytyjczykom kojarzyła się jedynie ze sztywną belferką. Jak to więc możliwe, że pomimo tak nieprzychylnych opinii udało jej się cztery lata później wprowadzić na Downing Street 10?
Wymagało to od Thatcher wiele wysiłku i dyscypliny. Po pierwsze, na potrzeby kampanii, aby przekonać do siebie wyborców, musiała zmienić swój wizerunek. Ale nie miała przekonywać o swoich kompetencjach, z tej strony już ją znano. Musiała natomiast zbliżyć się do Brytyjczyków, pokazać, że jest jedną z nich. Dlatego też w kampanii w roku 1979 przypadła jej rola perfekcyjnej gospodyni domowej: chodziła na zakupy na targ, piekła ciasteczka, dzieliła się przepisami w kobiecej prasie, zmieniła uczesanie, stroje, pokazywała się z mężem i dziećmi. Wszystko po to, aby ocieplić swój wizerunek, aby zamazać obraz nudnego polityka i „wojowniczej baby” zarazem. I udało się. Brzydkie kaczątko, belferka bez charyzmy zmieniła się w księżniczkę, kobietę silną, która potrafi zająć się krajem tak, jak własnym domem.
Wielka Brytania potrzebowała w tym czasie generalnych porządków, więc nie należy się dziwić, że Jamesa Callaghana – dotychczasowego premiera – pokonała kobieta. Wraz z oficjalnym ogłoszeniem wyników wyborów Margaret Thatcher rozpoczęła drugi, starannie zaplanowany etap politycznej kariery. Zrzuciła fartuszek perfekcyjnej pani domu, a założyła stroje na miarę prawdziwego męża stanu. I tak kwieciste, zwiewne sukienki, kapelusiki, apaszki zostają wyparte przez garsonki z watowanymi ramionami, duże torby, przypominające teczki i broszki, które imitowały ordery. Ale Margaret Thatcher nie oszukała swoich wyborców. Pozostała gospodarną kobietą, tylko teraz zamiast robić zakupy na targu, miała pić herbatkę z Ronaldem Reaganem. Pani Premier nie tylko wyborcom musiała udowodnić, że zasłużyła na to stanowisko. Także wśród polityków opozycyjnych i własnej partii musiała pokazać, że nie jest „jedynie” kobietą. A była twardym przeciwnikiem. Niech świadczą o tym chociażby określenia, jakie nadawano jej za plecami: Liderzyca, TBW (That Bloody Woman – ta okropna kobieta) czy TINA ( There Is No Alternative – nie ma innego wyjścia – jedno z powiedzonek Margaret, które ucinało wszelkie próby sprzeciwu).
Sytuacja poparcia dla Margaret zmieniła się po wojnie o Falklandy. Wówczas Thatcher pokazała jeszcze jedną swoją twarz – rasowego polityka i zdolnego przywódcy. Była nastawiona bojowo, zdyscyplinowana i to podobało się dowódcom armii. Wygrała tę wojnę, a to podobało się wyborcom. Jednak za jej największy sukces z tamtego okresu uważam decyzję o nieorganizowaniu wcześniejszych wyborów, mimo że wygraną miałaby w kieszeni. Tłumaczyła się, że nie zdobyła władzy dla władzy. Została premierem, żeby naprawić brytyjską gospodarkę, a swojej misji jeszcze nie zakończyła...
Chyba nie można odpowiedzieć na pytanie czy Żelazną Damą była od zawsze, czy też może zrobiła ją z niej polityka. Nie ulega jednak wątpliwości, że to określenie pasowało do Margaret Thatcher tak dobrze, że przylgnęło do niej na stałe. W polityce można uwodzić i krzyczeć. Ale wolno to robić tylko mężczyznom. Krzycząca kobieta uważana jest zaraz za histeryczkę, nieradzącą sobie z własnymi emocjami. A uwodząca... chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć. Aby więc odnieść sukces w polityce trzeba znaleźć inny sposób. Trzeba przekonać do siebie wiele sceptycznie nastawionych osób. Margaret Thatcher się udało. Rządziła Wielką Brytanią przez trzy kadencje.
Agata Podgajska
(agata.podgajska@dlalejdis.pl)